Wydawałoby się, że życie zmierza nieubłaganie w kierunku jakiegoś matriksa. No bo jak tu przeżyć jeden dzień bez komórki, internetu, niektórzy bez FB, TT czy innego takiego wynalazku… Nie sprawdzić poczty, zobaczyć co tam słychać w polityce, modzie, pogodzie, na forach, giełdach, foreksie, jaki jest stan konta. W wirtualnym świecie czas wesoło płynie i ani się obejrzymy, a już piętnasta… Jeszcze szybciej to się dzieje, gdy mamy ze sobą smartfona i surfowanie możemy sobie jeszcze przedłużyć na czas dojazdu, podróży czy po prostu czas wolny.
Otóż można. Można żyć bez komórki, internetu, smartfona, FB. Bez większości tzw. użytkowej elektroniki. Od razu wyraźnie zaznaczę, że nie jestem wrogiem tych wynalazków, sam z nich korzystam. Czasami, niestety, człowiek z nich po prostu źle korzysta.
Jestem w tej komfortowej sytuacji, że pamiętam doskonale, jak to było 25 lat temu. A wtedy nikt o takich rzeczach w ogóle nie słyszał. 30 i trochę więcej lat temu mało kto ogóle u nas słyszał nawet o grach komputerowych ! Główną rozrywką była telewizja i radio, w urzędach pocztowych królowały słynne liczydła, a szczytem dostępnej techniki obliczeniowej był dobry kalkulator. I można było jakoś przeżyć, choć były to czasy trudne, były inne problemy.
Tak na marginesie, czasem śmieszą mnie narzekania na czasy, w których żyjemy, szczególnie gdy sięgnę po książkę z dawnych lat i znajduję tam… narzekania na czasy, w których żyjemy 🙂 Zawsze narzekano, zmieniają się tylko nieco powody.
Matriks, czyli życie w rzeczywistości wirtualnej, oferuje pozór, iluzję takiego miejsca. Zagłusza potrzebę życia duchowego, angażując w sposób totalny całą osobę ludzką: jego wolę, intelekt, ciało, uczucia i wyobraźnię („Będziesz miłował Pana Boga swego ze całego serca swego, z całej duszy swojej i ze wszystkich sił swoich”). Głównie za pomocą technik wizualnych i manipulację słowem. Stosując umiejętnie takie tricki, jak bodźce podprogowe, stany transu czy inne, wyrafinowane techniki, odrywa od rzeczywistości i prowadzi w krainę, gdzie wszystko jest proste, łatwe i przyjemne – i uzależnia. Pamiętajmy, że szatan jest mistrzem iluzji… Tyle tylko, że jak pisałem ostatnio, koszty takiej podróży są nieoczekiwanie wysokie. Jednym z pierwszych skutków jest utrata kontaktu z rzeczywistością, światem realnym.
Przy czym, każdy nałóg ma to do siebie, że po jakimś czasie domaga się więcej. Jeżeli więc komuś po jakimś czasie przestanie wystarczać nasz matriks, zacznie szukać skuteczniejszych podniet.
Ale zawsze jest nadzieja, bo Bóg nigdy nie męczy się przebaczaniem.
Chcę zwrócić uwagę na pewną rzeczywistość czy przestrzeń, której matriks jest całkowitym przeciwieństwem, odczłowieczając znacznie szybciej i skuteczniej, niż niewinne rozrywki minionych pokoleń.
Jest to przestrzeń mojego prawdziwego ja – dziecka Bożego i dziecka wszechświata, brata czy siostry wszystkich ludzi. Przestrzeń ciszy i spokoju, odpoczynku, radości i ostatecznego spełnienia. Miejsce, za którym tęsknimy i którego szukamy, w którym po jednej małej chwili pobytu w nim, chciałoby się na zawsze pozostać.
Wejść tam można tylko w całkowitym oderwaniu od niepokoju, wrzawy i pośpiechu tego świata. Wejść tam jest i łatwo i trudno. Jest ono znacznie bliżej, niż można pomyśleć, ale oddziela nas od tego miejsca nieprzenikniona, mentalna ściana. To znaczy, nieprzenikniona dla człowieka, ale nie dla Boga. Potrzebna jest więc współpraca z Bogiem. Innej drogi nie ma.
Jedyna, rzeczywista droga do mojego prawdziwego ja prowadzi przez zgodę z Bogiem, sobą i innymi. Prowadzi przez wyciszenie i spotkanie, rozmowę z twoim Bogiem. Niezależnie od tego, czy jesteś kobietą czy mężczyzną, zakonnikiem, emerytem, rolnikiem, urzędnikiem, menedżerem, przedsiębiorcą, intelektualistą, artystą czy gwiazdą estrady. Niezależnie od tego jaki jest twój wiek, temperament, wrodzone zdolności, tryb życia czy stan cywilny.
Głównymi nieprzyjaciółmi człowieka na tej drodze są: szatan (przeciwnik Boga), ciało (dokładniej jego nieuporządkowane popędy) i świat (pokusy i ułudy tego świata) [patrz św. Jan od Krzyża, Pisma mniejsze, Przestrogi].
Jeżeli chcesz odnaleźć swoje prawdziwe ja, możesz to osiągnąć według miary, którą ci Pan Bóg wyznaczył, co do czasu i stopnia. On też tam cię zaprowadzi, jeżeli będziesz tego bardzo chcieć i zaufasz Mu. Jedną z dróg, takich którą niektórzy mogą pójść, opiszę w kolejnej części.
Skosztujcie i zobaczcie, jak dobry jest Pan,
szczęśliwy człowiek, który się do Niego ucieka. (Ps 34, 9)
zdjęcie w czołówce: https://swittersb.wordpress.com/2012/07/08/
Zauważyłeś, jak wiele niepokojących zjawisk kwituje się i rozgrzesza ostatnio formułką: „takie czasy”? Jakby istniała jakaś wyższa siła, która bezwolnym ludziom nakazuje podobne, a nie inne postępowanie. Gdyby nie te cholerne „takie czasy” bylibyśmy lepsi, uczciwsi i bliżej Kościoła. Krótko mówiąc, wspaniała metoda rozgrzeszania brudnych przyjemności.
Upatruję nadziei w tym, że na dłuższą metę nic nie zagłuszy poczucia winy i niesmaku. Ale też skłamałbym, gdybym powiedział, że mój optymizm jest w tym względzie szczególnie mocny.
Oczywiście, jest to bełkot, (albo inaczej tzw. konwenanse), takie tam gadanie ludzi, mówiąc technicznie, zintegrowanych na poziomie prymitywnym (prof. Dąbrowski) lub też nie chcących się w żaden sposób wyróżniać. Przyznam się, że od pewnego czasu nie zwracam uwagi na podobne bajdurzenie. Co najwyżej mogę im przypomnieć, że Pismo św nic nie mówi o usprawiedliwieniu poprzez jakieś tam szczególne czasy. Mówi ono za to m. in.:
– Nie nasyci się oko patrzeniem ani ucho napełni słuchaniem. 9 To, co było, jest tym, co będzie, a to, co się stało, jest tym, co znowu się stanie: więc nic zgoła nowego nie ma pod słońcem. 10 Jeśli jest coś, o czym by się rzekło: „Patrz, to coś nowego” – to już to było w czasach, które były przed nami. (Koh 1, 9-10)
Mówi ono też: Wówczas zapytają i ci: „Panie, kiedy widzieliśmy Cię głodnym albo spragnionym, albo przybyszem, albo nagim, kiedy chorym albo w więzieniu, a nie usłużyliśmy Tobie?”. Wtedy odpowie im: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili”. I pójdą ci na mękę wieczną, sprawiedliwi zaś do życia wiecznego».
Mt 25
There is no excuse…
A przynajmniej dla tych, którzy uznają się za wierzących.
Przyznam się, że mnie bardziej boli, gdy ludzie tkwiący w jakiejś iluzji i wyznający jakieś poglądy, z reguły bezkrytycznie powtarzane za kimś, nie chcą za żadne skarby ich zmienić. Nie ukrywam, że chodzi mi najbardziej o politykę. Widzę to nawet u całkiem bliskiej rodziny. I oto w dzisiejszym czytaniu mamy cudowne podsumowanie:
Ich bożki są ze srebra i złota, dzieło rąk ludzkich.
Mają usta, ale nie mówią; mają oczy, ale nie widzą.
Mają uszy, ale nie słyszą; mają nozdrza, ale nie czują zapachu.
Patrz ludzie przyspawani do swojej wizji lat 2007-2015 w Polsce. Oczywiście pozytywnej… Jak widać, wystarczy parę lat indoktrynacji i człowiek zupełnie traci rozsądek.
Co im szkodzi przyznać się do błędu ?
Polityczny lont tli się (wersja łagodna) albo zainicjował już wybuch w większości polskich domów. Wygląda na to, że obaj mamy podobne doświadczenia. Co tu dużo mówić, jest to dla mnie powód do przygnębienia i gdy myślę o wielu najbliższych, i w skali szerszej – narodu. Zasadniczej linii podziału nie wyznacza bowiem dyskurs o ekonomii, wskaźnikach, prognozach, ale kwestie wartościowania, etosu, moralności. A przyznanie się do błędu w takiej materii to ambicjonalna życiowa porażka. Dlatego tak „im szkodzi”, nawet jeśli są całkowicie świadomi pomyłki.
Co pozostaje? Gorzkie milczenie, skakanie do gardeł lub szukanie towarzystwa, w którym jałowo będą się przekonywać przekonani. Marne to.
Zgadzam się całkowicie z diagnozą. Dodałbym jeszcze, że każda epoka ma jakieś wielkie tematy, gdzie toczą się dyskusje angażujące praktycznie każdego. Jako, że interesuję się patrystyką, dam taki przykład: gdy w V wieku toczyły się tzw. spory chrystologiczne, zainteresowanie (w każdym razie w Bizancjum) było powszechne. Zachowały się źródła, opisujące jak dyskutowano w łaźniach, piekarniach, miejscach publicznych… Ale, co ciekawe, pomimo bardzo gorącej atmosfery sporów, nie było skakania sobie do gardeł, obelg, wyzwisk, argumentów ad personam czy innych ulubionych rozrywek ludzi XX w. Niestety, jest to bezpośredni skutek tego, że do niektórych zaczęto się zwracać (u nas po wojnie) per pan, pani, zamiast jak kiedyś, ty. Ale tak już musiało widać się stać.
Co robić ? To, co robimy, konsekwentnie i nie przejmując się zbytnio brakiem zainteresowania (o ile się zdarzy). Ty możesz łagodzić obyczaje poprzez pracę nad podniesieniem wrażliwości i kultury bliźnich, ja pokazując, że istnieje jeszcze inny świat, poza pracą, zakupami, grillem i paroma innymi stałymi pozycjami.
Ile się uda, tyle się uda. Może razem z innymi coś zdziałamy.