Tym co od razu pierwsze rzuca się w oczy na Camino jest brak przywiązania do konkretnych godzin i dat, oczywiście poza datą wylotu z lotniska w Santiago. Ale byli i tacy, którzy i tym nie byli związani, np. tacy, którzy zaczęli gdzieś we Francji czy Niemczech i mogli powrócić kiedy i jak chcieli. Albo mieli bilet lotniczy w kategorii open czy mieli ze sobą namiot. Oczywiście, to nie polegało na tym, że spało się do południa. Jeżeli ktoś nie wyszedł w miarę wcześnie, mógł mieć problemy z noclegiem w schronisku,
bo szło naprawdę sporo ludzi w porównaniu do ilości miejsc. Czasem potrzebny był telefon do schroniska, z prośbą o rezerwację. (Jednak myślę, że dobry Bóg zaopiekował się jakoś wszystkimi i nikt nie został „pod chmurką”…) Ważne były też godziny otwarcia sklepów, a w Galicji także schronisk. Ale takich spraw podlegających ścisłym przepisom czy regulacjom było bardzo mało. Tak naprawdę, ważne były miejscowość docelowa i trasa, którą miało się codziennie iść.
Wracając do porównań, można oczywiście porównać Camino do pieszej wędrówki górskiej, od schroniska do schroniska. Taka wędrówka ma również swój cel główny – dotarcie w mniej lub bardziej określonym czasie od punktu A do punktu B, ma ona też swoje cele dzienne, z ustaloną trasą i czasem przejścia. Po drodze widzi się ładne widoki, odkrywa się nowe tereny, spotyka się ludzi, występują trudności związane z koniecznością podejść czy zejść, trudności orientacyjne i tak dalej. I tak też, czyli turystycznie, traktowała swoją wędrówkę spora część uczestników Camino.
Niektórzy szli korzystając z GPS. Dla mnie, jakoś to od razu wyczułem, było to niezgodne z duchem tej pielgrzymki. Na to, aby wędrować bez żadnego przewodnika nie odważyłem się jednak… Miałem ze sobą plan trasy wydrukowany z http://www.caminodesantiago.pl/, starałem się wypatrywać znaków (których czasem było zbyt mało) no i pytać ludzi po drodze. Nie było to łatwe, bo przed wyjazdem znałem ledwie parę słów po hiszpańsku.
Jest jednak coś, co sprawiało, że nie była to tylko zwykła wędrówka.
Myślę, że były to trzy rzeczy: poczucie uczestnictwa w czymś ważnym, radość widoczna na twarzach pielgrzymów i chęć niesienia pomocy sobie nawzajem.
Choć większość pielgrzymów stanowili Hiszpanie, pozostali przybyli tu przeważnie z odległych stron, czasami naprawdę z bardzo daleka. Nadawało to pielgrzymce specyficzny, uroczysty charakter, dawało uczucie czegoś wyjątkowego.
Trudy wielodniowej wędrówki, znoszone cierpliwie dolegliwości, przeżywane kryzysy powodowały bardzo ludzką chęć przyjścia z pomocą drugiemu. Nie było widać ludzi smutnych czy załamanych, na brudnych, zmęczonych twarzach widać było przeważnie uśmiech i nadzieję…
Wszystkich zgromadził tu i prowadził jeden prosty cel: dojść do Santiago, pokonując wszystkie przeciwności.
Oderwanie od nadmiernej regulacji wszystkiego, co ma miejsce w zwykłym życiu, skupienie i niespieszne dążenie do wyznaczonego celu, z założeniem że resztę zostawia się Panu Bogu dawało to niesamowite poczucie wolności, które chyba każdy doświadcza na Camino, myślę że nawet niewierzący.
Camino przypomina nam, jak układać swoje cele i priorytety, aby pozostać w zgodzie z naturalnym rytmem drogi, do którego zostaliśmy stworzeni. To bardzo prosty rytm, choć dla każdego jest inny. A na czym on polega, można rozpoznać najwcześniej w drugim tygodniu wędrówki – tak sądzę. Tego nie da się opisać ani przekazać słowami. Tego można jedynie doświadczyć…
Nic nie jest jednak dane na zawsze. Każde Camino kiedyś się kończy i jedno, co można i trzeba, to zachować w pamięci proste wspomnienie tamtej drogi i wzbudzać w sobie codziennie wiarę, że da się radę swoją drogę przejść.