Dzień piąty
Trasa Ponte de Lima – Rubiaes 18 km.
/Nie wiem, czy ktoś to czyta, bo komentarzy brak, ale jak dobrze jest wracać, choćby myślami do tego cudownego czasu!/
Trudny, górski etap. Tym trudniejszy, że noc nie należała do łatwych. Po raz pierwszy na Camino byłem świadkiem całkowitego braku poszanowania potrzeb innych osób: hałaśliwe rozmowy do 12 w nocy, potem pewien murzyn rozpoczął długą rozmowę telefoniczną w swoim murzyńskim narzeczu, a a jego tubalny głos niósł się po całym obiekcie. Do tego, zaraz obok co jakiś czas jakiś młody człowiek ćwiczył manewry swoim pozbawionym tłumika motocyklem, ruchliwą ulicą co chwilę pędziły samochody, a pod moim oknem autobusy grzały silniki, non stop do 23 i potem od jakiejś 5 rano.
Wiałem więc stamtąd rano aż się kurzyło.
Wszystko wynagrodził jednak czysty, rześki majowy poranek.
Ranki są tu chłodne, dzisiaj było 12 stopni.
Dopiero koło 11 robi się cieplej, tak że opłaca się ruszać wcześniej – dzisiaj ok. 7:30.
Byłem zadziwiony, jak dobrze spisują się sandały w warunkach górskich. Poznałem już zalety kijkow. Gps jest też przydatny, szczególnie na początku i na końcu etapu, bo tam zwykle szwankuje znakowanie.
Jedynie plecak ciążył bardziej niż normalnie… Szczęście, że nie padało, powiedziała pani w Albergue, bo wtedy trasa robi się naprawdę trudna.
Po drodze znowu sami Niemcy. Dzisiaj towarzyszyli cały czas rowerzyści i trzeba było uważać, aby nie zostać potrąconym, bo gnali (z góry) na złamanie karku.
Miejscowość docelowa jest położona na zupełnym odludziu, ale ruch (pielgrzymów) jest tu spory. Najbliższy bar i sklep 3 km.
Pięknie i tak spokojnie… Tak dobrze…
7:30 Ruszam w trasę
Rzeźba na brzegu rzeki
Most nad Limą
Rzeka Lima
Cd
Tę górę będziemy obchodzić przez pół dnia. Widać kamieniolom.
Spójrzcie na lilie polne, nie przędą ani nie orzą, a Ojciec wasz Niebieski przyodziewa je…
Kościółek
Dom parafialny
Dziwny górotwór
Warsztat kamieniarski pod górą
Droga skręca pod autostradę
Wodospad w lesie
Kolejny wodospad
Droga zaczyna się wspinać pod górę
Widowiskowa autostrada
Dochodzimy do końca wsi
W lesie odtąd cały czas pod górę
Pod górę…
I jeszcze pod górę…
Nie ukrywam, że taki widok, w 15 km wędrówki, wprawia w doskonałe samopoczucie (Krzyżyk oznacza, że tam, gdzie droga schodzi w dół, nie idziemy)
Jeszcze tylko kilometr kamienistego żlebu (cały czas w sandałkach), parę trawersów…
Kolarze mają przechlapane dzisiaj
I już szczyt!
Panorama w nagrodę
Pamiątkowe zdjęcie po takim wyczynie…
I wreszcie w dół
Ciekawa rasa bydła
Menu pielgrzyma (jak nie ma nic lepszego)
Czyta, czyta, Julek.
I zazdrości, bo zdaje się połknąłeś jednego z najpiękniejszych bakcyli – bakcyla drogi, z całą jej niewiarygodnie bogatą symboliką, procesem rozpoznawania siebie, towarzyszących temu zaskoczeń i wspomnieniami tak żywymi, że myśli krążą wokół powrotu na szlak.
Niecierpliwie czekam na kolejne relacje.
Tam bylem szczesliwy
I dlatego chce sie tym podzielic