Pewien znajomy jezuita, człowiek który widział wiele, powiedział kiedyś na konferencji coś takiego: nasza wiara opiera się na Objawieniu, mamy też Tradycję i prawdy wiary zebrane przez uczonych teologów w postaci dogmatów. Są też jeszcze pewne wierzenia, przyjęte powszechnie, które dogmatami nie są, ale może kiedyś będą jako takie rozpoznane i przyjęte do wierzenia, jak było to choćby z dogmatem o niepokalanym poczęciu Najświętszej Maryi Panny, który został przyjęty dopiero w 1854 roku. Reszta to przekonania religijne.
Ludzie mają różne przekonania religijne. Należą do nich przekonanie o wartości tego czy innego ruchu religijnego, takiej czy innej formy modlitwy czy kultu. Nie ma lepszych czy gorszych przekonań religijnych, każdy ma prawo do swoich własnych. Jednak muszą one być zrozumiałe i zrozumiane, aby uniknąć pułapki fideizmu oraz przyjęte sercem, aby wiara nie była skostniała i rutynowa, bądź faryzejska, gdy bardziej liczy się litera, niż duch.
Przyznam się, że są pewne przekonania czy też raczej stereotypy, które budziły we mnie od zawsze odruchowy sprzeciw. Nie dlatego, żebym ich nie rozumiał, po prostu zupełnie inaczej na to patrzę. Należy do nich spotykana często figura retoryczna o konieczności oddania Jezusowi swoich grzechów (zob. np. https://krakow.gosc.pl/doc/3775094.Bp-Rys-Jezus-prosi-bys-dal-Mu-swoj-grzech).
Nie negując w niczym szlachetności pobudek osób posługujących się tym podejściem, uważam jednak że do Boga należy przychodzić z czym innym.
Owszem, wieczorem, gdy robię rachunek sumienia, przygniata i czasem przeraża mnie ciężar moich win, gdy staję przed Świętym. Nikt nie jest bez winy przed nim i gdy w Jego Obecności wracam do moich upadków, czuję jak nikczemne i podłe było moje postępowanie wobec Niego, który jest samą Miłością…
Ale gdy zgnębiony upadkiem przychodzę do Niego, nie myślę aby Mu coś oddać, tylko raczej błagam o miłosierdzie. Nie mam Mu nic dobrego do oddania. I wstydzę się za to.
I wracam myślą do tego, co Mu obiecywałem na początku dnia: że chcę Mu przynieść coś cennego, coś najdroższego, bo przecież jest moim Ojcem, który dał mi życie i wszystko, co potrzeba. Na nic innego On nie zasługuje.
Wracam do tego, co było jeszcze rano dla mnie tak jasne, choć gdzieś po drodze zupełnie się pogubiłem: że od otwarcia oczu każdym moim oddechem, każdym moim krokiem, każdą czynnością, każdą chwilą i każdą małą rzeczą chcę przynosić mu swój Dar.
Jeżeli będzie to radość, chcę przynieść Mu radość.
Jeżeli będzie to smutek chcę przynieść Mu nieulegnięcie smutkowi.
Jeżeli będzie to ból, chcę pokonać go.
Jeżeli będzie to coś, co mogę zrobić dla drugiego człowieka, chcę przynieść Mu radość, którą zobaczę w jego oczach.
Jeżeli będzie trzeba znieść cierpliwie innych, chcę nie ulec pokusie.
Jeżeli będzie to samotność, chcę rozproszyć ją Jego obecnością.
I proszę Go:
Daj, aby nie utracił ani jednej chwili z tego czasu, który mi dałeś. Daj mi swoją pomoc i łaskę, bo bez niej nic nie mogę dobrego uczynić. Daj, kiedy trzeba obfitować, abym umiał obfitować. Kiedy trzeba znosić niedostatek, aby znosił niedostatek. Abym radował się z obecności i z samotności, z przyjemności i z bólu i ze wszystkiego w ogóle, co przynosi dzień. I przyniósł Ci na koniec Dar ze swojego życia, który Ty uświęcisz, gdy przyjdzie mój dzień. Oby sprawił Ci radość! Obym sprawiał Ci radość codziennie!
I ty, gdy stajesz przed Nim, najpierw zapłacz nad swoją nędzą i proś Go o miłosierdzie. Ale Nie grzech Mu przynosisz, lecz – siebie, umiłowane dziecko Boga. Twoje grzechy zmaże potęga Jego Świętości, groza Jego nieskończonego Majestatu, Jego odwieczna i niepojęta Chwała. Od tej pory jesteś tylko ty i On, dziecko i Ojciec, przeznaczeni sobie od początku świat, nim jeszcze zaczął się czas.
Radość z każdej najmniejszej i nieważnej rzeczy, którą zrobisz dobrze i z serca, jest Jego tajemniczym udzielaniem się w twojej duszy.
A ty, ze swoim czystym sercem, jesteś najlepszym darem