Myślę, że najważniejsze w tej pielgrzymce było to, że w ogóle do niej doszło…
Ciągnące się nieprzerwanie od początku grudnia jedno pasmo chorób stawało się z wolna nie do zniesienia. W porównaniu do ubiegłego roku byłem znacznie słabszy fizycznie, do tego wróciły dawne kontuzje. W ostatniej chwili, jak zawsze, zaatakowały tzw. „przypadki”, czyli np. ropień na dziąśle ostatniego dnia, w sobotę przed wyjazdem. Tylko najwyższa mobilizacja i mój zwykły upór doprowadziły do tego, że zdołałem zacząć i wędrówkę. A i w trakcie nie było wcale mniej ciekawie. „Przypadkowe” skręcenie nogi w kostce czwartego dnia postawiło całą pielgrzymkę pod dużym znakiem zapytania… Pamiętam doskonale, jak dwa lata temu w identycznej sytuacji pewna kobieta z Belgii musiała się spakować i wracać!
I to jest najbardziej pocieszające. Świadczy o tym, że Bóg jednak działa, bo o własnych siłach na pewno ani bym nie zaczął, ani bym nie skończył.
A poza tym, co pozostało po tej pielgrzymce? Parę ładnych zdjęć, dużo wspomnień. Jednak choć dziś jeszcze żyją w pamięci, jutro zaczną się już powoli zamazywać i ginąć… Może jednak nie wszystkie. Są takie, które pozostaną na dłużej, bo poprzez nie Pan zechciał powiedzieć więcej. I o nich będzie ten tekst.
Zawsze jest jakiś ogólny przekaz, sens, który można wyprowadzić z takiej dwutygodniowej próby. W tym przypadku jest to chyba sygnał: zwolnij! Pędzisz na zatracenie z tym swoim nienasyceniem i niecierpliwością na co dzień. Teraz już nie masz tyle sił ani zdrowia, co kiedyś. Korzystaj bardziej z doświadczenia, myśl więcej i zastanów się, zanim się rozpędzisz znowu.
Trudna to nauka… Kilka przymusowych dni w domu z infekcją gardła i nosa (skutek nieoszczędzania się po przyjeździe – w miejsce odpoczynku) wprawiły mnie w stan niezłej depresji: tyle jest do zrobienia, a ja nie mogę nic robić. Dzień się dłuży, nie mam swojego zwykłego rytmu, swojego planu. A wszystko dlatego, że nie wyciągnąłem od razu tego wniosku, o którym piszę wyżej. Przyszedł on dopiero po jakimś czasie, choć już w trakcie wędrówki dostawałem wyraźnie wskazówki!
A było też wiele zdarzeń i szczegółów, o których chciałbym powiedzieć, może były one mniejszej wagi, ale kto wie… Śpiew starszej kobiety, który był czymś tak niezwykłym w tym miejscu, w spiekocie i trudzie długiego dnia, że stałem długo zasłuchany, przeniesiony w jednym momencie w jakąś inną Rzeczywistość.. Józek ze swoimi ranami na stopach; może pomogła mu moja maść, bo wiem że doszedł, a ostatniego dnia zrobił ponad 40 km… Moje niezwykłe spotkania i rozmowy w ostatnich dniach…
Chcę w tym miejscu podziękować tym, których postawiłeś na mojej drodze w tym roku, mój Boże.
Dziękuję ci Antonio, mój przyjacielu z Luarcy, bo nie starałeś się zarobić na czyimś nieszczęściu; przeciwnie, byłeś dla mnie mocnym oparciem w te dni i dzięki tobie poszedłem dalej. I nie przeszkadzało nam to, że po angielsku umiałeś tylko OK…
Dziękuję ci kobieto z Brazylii, za twoją życzliwość i wszystko, co dla mnie zrobiłaś; jak mówiłaś, wyobraziłaś sobie siebie samą w tym położeniu…
Dziękuję ci Per, mój przyjacielu ze Szwecji, za to że zechciałeś podzielić się ze mną swoim pokręconym życiem, tak podobnym do mojego. I nie byłeś w tym pobłażliwy dla siebie, nie szukałeś wymówek.
Dziękuję ci Dziewczyno z Kentucky, moja towarzyszko ostatnich kilometrów, za to że zechciałaś odezwać się do mało atrakcyjnego, starego faceta i za to, że zaraziłaś go swoim entuzjazmem i życiem, które wręcz tryskało z ciebie.
Dziękuję i wam, trzem starszym panom z Nowej Zelandii, Anglii i USA, za to że spędziliśmy razem godzinę w knajpce na Rua San Francisco, dobrotliwie pokpiwając ze świata i siebie nawzajem, czterech wesołych staruszków…
I tobie, mój przyjacielu z Kostaryki, bo udzieliło mi się twoje ciepło, które jest właściwe tylko dla Latinos; wyczułem w tobie dobrego człowieka. Zaśpiewałeś mi kawałek smutnej pieśni, którą w ubiegłym roku grał klarnecista w Ponte de Lima. Byłeś wzruszony tym, że mi się to wtedy spodobało i nagrałem to. Szkoda, że nie zapytałem o tytuł.
I tobie kobieto z Korei, bo pokonałaś opory właściwe swojemu narodowi i byłaś przez chwilę otwarta i szczera. To tak wiele znaczy.
I tobie, anonimowy pielgrzymie z Taiwanu, którego minąłem na Monte de Gozo; pomyślałem, że gdybym miał połowę twojej wiary, mógłbym góry przenosić. W twoich oczach odbijały się już wieże pobliskiego Santiago; to one cię niosły. Jakże inny byłeś od Koreanki, radosny, uśmiechnięty, niepowstrzymany…
I wam, przyjaciele z Tyrolu, bo tak mnie mile zaskoczyliście – myślałem, że jesteście Niemcami, było w was jednak coś innego; cóż za dziwna, niesamowita nacja ci pół Włosi, pół Niemcy. Jednak bardziej Włosi, tylko mówiący za co dzień po niemiecku.
I tobie, śliczna dziewczyno z Kolumbii, tylko za to że byłaś tam; twoja uroda zapierała dech w piersi. Piękne kwiaty są po to, aby przynosiły ludziom radość.
Dzięki Ci Boże za nich i za wszystkich innych, których nie wspomniałem… Racz wybaczyć tym, przez których czasem nie było łatwo. Za tych z Kraju, którzy zechcieli skontaktować się ze mną i życzyli mi dobrze… Tych, których polecałem w swoich modlitwach i wszystkich wymienionych wcześniej otocz swoim wielkim Miłosierdziem i opieką, abyśmy spotkali się kiedyś razem na wieczystym Camino, gdzie Drogą będziesz już Ty sam.