Temat pokus i czujności był chyba najczęściej poruszany w tym blogu, ale myślę, że nigdy go za dużo… Na końcu znajduje się wykaz najważniejszych wpisów w tej kwestii. Można sprawdzić, że powtórzeń nie było, raczej było podejście za każdym razem w trochę inny sposób. I dzisiaj postaram się spojrzeć na całą sprawę jeszcze inaczej, mniej książkowo, a bardziej praktycznie, odwołując się do własnego doświadczenia.
Oczywiście, ile ludzi, tyle sytuacji życiowych, zupełnie innych potrzeb, innych doświadczeń. Ja mam za sobą wiele lat w prawie zupełnej samotności, nie licząc kontaktów zawodowych i sporadycznych rodzinnych. Dlatego też miałem więcej okazji do refleksji nad życiem. A mając naturę analityczną, zdolny byłem do skojarzenia faktów i wyciągnięcia wniosków. Pomimo mojej specyficznej sytuacji, myślę jednak że te wnioski mogą przydać się każdemu, o ile jest zdolny do zatrzymania się przez chwilę i do refleksji nad sobą.
W ciągu dnia, a nawet w nocy, człowiek jest poddany nieustannym naciskom czy próbom, poprzez bodźce materialne, myśli i emocje. Mają one charakter pokus – namawiają bądź odciągają one go do/od różnych działań. Nikt nie jest od nich wolny, nawet święci. Ich częstotliwość i charakter zmienia się nieustannie. Nawet w czasie modlitwy przychodzą w postaci rozproszeń, odciągając od niej. Zauważyłem już dawno, że decydująca jest pierwsza faza, gdy jakaś myśl czy inna pokusa dopiero ujawnia czy materializuje się w umyśle. Gdy od razu nie zareaguję jak trzeba, sprawy wymykają się spod kontroli i pogrążam się w czymś, co mną od tej pory kieruje, wpływając na moją wolę. Jest to upadek, grzech. Przykład: jestem zmęczony czy chory, coś mnie boli (myślę o uczuciu zmęczenia, choroby – to nie musi być realne zmęczenie czy choroba!) -> moja reakcja: odrzucenie, gniew, narzekanie -> rezultat: smutek, rozpacz, depresja – upadek, odejście od Boga. Właściwa reakcja powinna być taka: uczucie zmęczenia czy choroby -> stop: przyjrzenie się temu uczuciu, nazwanie go po imieniu -> akceptacja (mimo wszystko trwam przy Tobie i ufam Ci, Boże – modlitwa czy akt wiary) -> działanie (zmiana aktywności, relaks, odpoczynek, terapia) -> doczekanie do kolejnego pocieszenia (jako że w życiu są i strapienia i pocieszenia, nie ma jedynie jednych albo drugich).
Ważna jest zatem pierwsza reakcja. Ale co to oznacza? Po pierwsze, trzeba dbać o mocną wiarę, dobrą formację, aby byle co nie zdołało mnie wyprowadzić z równowagi. Na to składa się wiele rzeczy, ale najważniejsze to: mocne i bezgraniczne zaufanie Bogu oraz świadomość swojej „nędzy” czyli grzeszności, słabości i złych skłonności. Po drugie, warto poznać dobrze samego siebie. Wtedy już po pierwszych symptomach można poznać, co się dzieje i od razu zareagować właściwie. Trzeba pamiętać swoje upadki i wyciągać z nich wnioski. Poznać dobrze swoją naturę, jej słabe miejsca. Bronić tych miejsc, ale mądrze: zawczasu przygotowując obronę, najlepiej przy udziale modlitwy (nie bezmyślnego klepania pacierzy, tylko w świadomym trwaniu w Bożej obecności), także postu i jałmużny, gdy trzeba.
Niesłychanie ważne jest „nastawienie”, czyli: jak podchodzę do życia, a w szczególności do nieustannego tańca strapień i pocieszeń. Jest tylko jedna droga, która daje spokój (serca) – ufać Bogu i być dobrej myśli. W chwilach pocieszenia pamiętać o tym, że będą i strapienia i na odwrót: w strapieniu pamiętać, że są one tylko do czasu, kiedyś przyjdzie pocieszenie. Inne podejścia, czyli: jestem mocny i zawsze sobie poradzę, Boga nie potrzebuję albo: jestem nieudacznikiem i czekają mnie tylko złe rzeczy, Bóg jest daleko i nic Go nie obchodzę, potrafię tylko narzekać albo: o co tu chodzi, nie interesują mnie takie tematy (stłumienie naturalnego lęku egzystencjalnego i pytań z nim związanych: kim jestem, skąd przychodzę, dokąd idę) – kończą się zawsze jednakowo – żalem ze zmarnowanego życia, w obliczu śmierci, gdy jest już za późno.
Wpisy podobne:
http://tesknota-za-bogiem-wordpress.kajkowski.com/?s=czujno%C5%9B%C4%87&submit=Wyszukaj