Przekraczać siebie 2023

Dziś usłyszałem, że marzeń nie ma co odkładać… Marzenia to coś, czego nie ma i czego nie było, ale być może będzie. Nie są tak realne, jak ten stół. Są dokładnym zaprzeczeniem ideałów i mądrości tego świata. Należą bardziej do świata duchowego. Ale są też i częścią mnie.

W książce „Droga” Cormack Mc Carthy napisał: „Czym się różni to, czego nigdy nie będzie, od tego, czego nigdy nie było?”

Marzenia pomagają przekraczać próg nadziei i przezwyciężają pesymizm autora tego cytatu. Ale muszą one zawierać w sobie przekraczanie samego siebie. Inaczej nie różnią się od planowania, co zrobić dzisiaj na obiad albo jaki film obejrzeć. Dlatego nie zawsze się spełniają.

***

W tym roku parę moich marzeń stało się rzeczywistością. Niektóre z nich nie były nawet do końca uświadomione. Pojawiły się i zrealizowały niepostrzeżenie, jakby bez mojego udziału. Tak było z podróżą do Ziemi Świętej. Pomysł i jego realizacja były zupełnie nieprzemyślane, całkowicie spontaniczne. Co innego z przejściem szlaku Rota Vicentina. Zawsze marzyłem o zwiedzeniu południowej Portugalii, szczególnie jej części nadmorskiej. Myśl o chodzeniu po wulkanach Ekwadoru pojawiła się z kolei niejako przy okazji poznania oferty Backpackers Club, kiedy bliska osoba, wiedziona swoją niezwykłą intuicją, popartą znajomością moich pragnień i możliwości, skierowała moją aktywność na cele bardziej ambitne, niż do tej pory…

Podróż do Ziemi Świętej nie była smakowaniem klimatów, widoków i zapachów ziemi, po której chodził Bóg Człowiek. Była raczej wariackim kalejdoskopem zmieniających się codziennie obrazów związanych ze znanymi nazwami, przeplatanych podróżą autobusem, posiłkami i noclegami. Nie było czasu na kontemplację tych miejsc, zresztą wiele z nich w ogóle nie przypominało tego, co widziały oczy Jezusa. Jednak w dwóch miejscach poczułem wzruszenie: gdy wziąłem do ręki garść wypalonej, suchej ziemi w Betlejem i gdy pochyliłem się w Bazylice Grobu Pańskiego i ujrzałem na chwilę, jak małym i nędznym pyłkiem jestem, nie wobec Majestatu, bo nie zasłużyłem na ten obraz, ale wobec Jego dzieł,  wszystkiego, co chwali Imię Pańskie swoim istnieniem, a co jest obecne w tajemniczy sposób w tym niewielkim pomieszczeniu…

Rota Vicentina dała więcej szans na podziwianie piękna tego świata. Widoki chwilami były tak cudowne, że dzisiaj, przeglądając zdjęcia z tej podróży, nie wierzę że to działo się naprawdę… Jest tam takie nagromadzenie dziwów natury, jakie wystarczyłoby do obdzielenia kraju średniej wielkości. Do tego głęboka cisza – tylko szum morza, najpiękniejsze chyba plaże na świecie, niewielu turystów, blisko stumetrowe klify, błękit oceanu, no i duuużo Drogi: w upale i przeszywającym chłodzie, w górę i w dół, w kopnym piachu i po skałach, plażami i w bród przez rzekę, która pojawia się raz na 12 godzin; po smaganej wiatrami równinie w pobliżu Cabo de Sao Vicente i po ulicach białych miasteczek… Stamtąd, z Lagos wypływali wielcy Nawigatorzy, którzy dziś spoczywają w Mosteiro de Jeronimos w marmurowych grobowcach i mają tam swój monumentalny pomnik… Kraina zawieszona w czasie, będąca częścią Oceanu, który zabrał wielu z nich. Dziś mówią o tym już tylko pieśni fado, ludzie zapomnieli, jak to było, pochłonięci robieniem pieniędzy. Może tylko czasem w ich oczach można zobaczyć ten mroczny odcień tęsknoty i daremnego oczekiwania ich przodków na tych, którzy powinni już byli dawno powrócić… 

Ekwador miał dwa oblicza: jedno, związane z poznawaniem samego siebie, a konkretnie swoich fizycznych możliwości związanych z przebywaniem na dużej wysokości i drugie, związane z beztroskim żeglowanie m po archipelagu Galapagos. Sprawdzian fizyczny wypadł bardzo dobrze i natchnął mnie myślą o dalszym poznawaniu świata na wysokościach ponad 5000 m, gdzie czułem się doskonale, wręcz lekko i swobodnie, a przy tym jakieś 5 z hakiem km bliżej Boga… 🙂 Widoki z tej wysokości są ciekawe, większość świata jest położona dużo niżej i można sięgnąć wzrokiem dość daleko. Na przykład z Ilinizy widać świetnie ośnieżony do połowy stożek Chimborazo, położony w odległości około 100 km. Ten widok przyciąga mnie z nieodpartą siłą i bardzo chciałbym tam powrócić, aby na niego wejść. Niestety nie wystarczy, że wysokość nie robi na tobie wrażenia (oczywiście, w pewnych rozsądnych granicach). Łażenie po wysokich górach połączone jest z noclegami w przeraźliwie zimnych miejscach, a tego mój organizm baaardzo nie lubi…

Wyspy dały bardzo wiele spokoju i relaksu. Będąc zawieszonym pomiędzy ziemią (a raczej morzem) i niebem, obserwując przesuwające się czasem wysepki, przebywając wśród bogactwa tamtejszej fauny: żółwi, iguan, lwów morskich, fok i mnóstwa gatunków ptaków, pływając w niespodziewanie ciepłym oceanie,  patrząc na radosne, odprężone twarze dokoła, wchłaniając wszystkimi zmysłami otaczający cię niezwykły świat, czujesz że jesteś jego częścią i że to jest twoje. Daje ci to niepowtarzalny spokój. I znowu chciałbyś tam być i już tęsknisz za nim… Bo ujrzałeś Stwórcę w Jego dziełach. I jeszcze bardziej tęsknisz za Nim…

Ten rok był zupełnie niezwykły. Spotkało mnie wiele łaski, a szczęście było tym większe, że mogłem je dzielić w dwóch podróżach z najdroższą osobą. Za to dziękuję Bogu, powierzam się Jego opiece i proszę pokornie, abym mógł nadal podążać za marzeniami na mojej Drodze…

Dodaj komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Przeglądając stronę zgadzasz się na użycie plików cookies Możesz w każdej chwili dokonać zmiany ustawień dla plików cookies.

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Zamknij