Są solą tej wędrówki, nadają jej wyrazisty „smak”, jak prawdziwa sól nadaje smak mdłym potrawom. Jednak przedmiotem tego rozdziału będą te spośród przeszkód, które pojawiły się jeszcze przed wyruszeniem w drogę. Czasem miałem wtedy wrażenie, że wszystkie złe moce sprzysięgły się, aby wybić mi pielgrzymkę z głowy, a przynajmniej utrudnić jak najbardziej przygotowania. Aby nie być gołosłownym, podam dalej parę przykładów.
Kiedy pojawia się pierwsza myśl o Drodze, sprawa wydaje się prosta: w wyobraźni człowiek wędruje po trasie korzystając z przewodnika, planuje termin wyjazdu i przyjazdu, spisuje zawartość plecaka i wykonuje wiele innych czynności, które na tym etapie są jeszcze mocno teoretyczne…
Dla mnie prawdziwe przeszkody zaczęły się w okresie bezpośrednio poprzedzającym wyjazd. W pracy wszystko, co mogło się przydarzyć z zakresu pilnych, a ważnych spraw, przydarzyło się. Nie był to okres spokoju… Na szczęście jakoś zdołałem się z nimi uporać, a dodatkowym bodźcem był fakt, że bilet lotniczy zarezerwowałem 3 miesiące wcześniej, aby nie korciło mnie czasem by zrezygnować 🙂
Ale prawdziwy festiwal niespodzianek rozpoczął się kilka dni przed wyjazdem. Przypadkowo dowiedziałem się, że lotnisko znajduje się w znacznej odległości (ponad 55 km) od Oviedo, punktu startowego i miejsca pierwszego noclegu. Ani ci, co byli tam przede mną o tym nie powiedzieli, ani żaden przewodnik o tym nie wspominał. A godzina mojego przylotu była dość późna i zanosiło się na to, że mogę mieć trudności ze znalezieniem miejsca do spania, ponieważ schronisko przyjmowało pielgrzymów tylko do godziny 21. W trybie ekspresowym zacząłem szukać miejsc w hotelach i jakoś, dzięki pomocy moich poprzedników, udało się.
Potem, już dwa dni przed wyjazdem, również przypadkowo, dowiedziałem się że mój lot powrotny został odwołany bez podania przyczyn i musiałbym czekać tydzień na następny wolny termin! Co więcej, agent u którego interweniowałem, poinformował mnie że 28 maja nie ma już w Santiago żadnych miejsc, w żadnej linii. Nie uwierzyłem mu i zacząłem szukać na własną rękę. Dobrze zrobiłem, bo dość szybko znalazłem miejsce, choć z dopłatą ok. 800 zł (!). Do tej pory nie wiem, dlaczego agent nie umiał znaleźć tego lotu. W końcu to on był profesjonalistą (o ile był), a nie ja.
Wreszcie, w sam przeddzień wylotu, zostałem poinformowany, że w miejscu mojego zameldowania (mieszkam gdzie indziej) czeka ma poczcie list polecony. 99,9% moich listów poleconych pochodziło do tej pory z urzędu skarbowego, a kontakt z tą instytucją nigdy do przyjemności nie należy. Niby nie mam nic na sumieniu, ale jakiś niepokój w sercu to zasiało… Na szczęście, już na lotnisku, zadzwoniła córka, której wydano ten list na poczcie i poinformowała, że to jakaś błaha sprawa, z innej instytucji.
Sprawa ta wyczerpała szczęśliwie limit niespodzianek przedwyjazdowych i pozostałe przeszkody, jako należące do samej pielgrzymki, omówię w kolejnych rozdziałach.
Najważniejsze w podobnych sytuacjach to nie wpadać w panikę, nie poddawać się i szukać rozwiązań, które zawsze jakoś się znajdują. Trochę trudniej jest ze sprawami takimi, jak z listem poleconym, nad którymi nie ma się żadnej kontroli i gdzie groziło że dwa tygodnie mogę się zastanawiać, o co chodzi (taki już jestem), ale Pan Bóg zlitował się 🙂
A 15 maja oglądałem już z okna samoloty piękne klify niedaleko lotniska Asturias…
zdjęcie tytułowe: http://www.magazynbieganie.pl/tag/bieg-na-3000-m-z-przeszkodami/ (to jedna z najtrudniejszych konkurencji w lekkiej atletyce)