Fenomen Camino de Santiago – Cz. VIII. Opieka Boża. Pan mówi.

Po przerwie wracam znowu na szlak Camino, na razie we wspomnieniach, a jak Bóg da, to może w maju na kolejną drogę.

Dzisiaj na temat obecności Bożej na szlaku.

Już o tym zacząłem pisać, ale temat jest warty powrotu… Ja, gdybym nie był przekonany o tym, że Bóg w szczególny sposób opiekuje się pielgrzymami, nie dałbym rady dojść do końca. Lekcja pokory, którą otrzymałem, była bowiem wydawało się, nie do wytrzymania.  Ale Pan, dopuszczając cierpienie, daje jednocześnie siły do jego wytrzymania – jeżeli ktoś chce z Nim współpracować. Jeżeli…

Choć to moje oczy wypatrywały znaków i moje nogi niosły mnie przed siebie, czułem nieustannie jakiś wewnętrzny napęd. Coś jakby jakiś głos wewnątrz mnie mówił mi, aby iść, nie ustawać. Stale towarzyszyła mi też świadomość istnienia (prawdziwego, nie w jakiejś fantazji) celu, odległego, ale w moim zasięgu… Za 10 dni, za tydzień, trzy dni, dwa, jutro!

Chodziłem w swoim życiu na wiele dłuższych całodziennych, wycieczek. Oczywiście, tam też był zawsze jakiś cel – zakończenie. Jednak, nawet przy najpiękniejszych widokach, po jakimś czasie ogarniała mnie jakaś monotonia, znużenie. Do dziś pamiętam najbardziej nie widoki, ale momenty, gdy czułem obecność Transcendencji, a było to prawie zawsze wtedy, gdy sytuacja stawała się naprawdę trudna, groziło jakieś niebezpieczeństwo, a życie zdawało się mizernym pyłkiem na szali…

Jak wtedy, gdy w lodowatej wodzie pędzącej wściekle górskiej rzeki, będąc na wpół ślepy bez okularów, wypatrywałem mojego dziecka, którego porwał prąd i miałem niewiele czasu, aby go odnaleźć i złapać. Bo robiło się już zimno, a prąd zabrał go szybciej niż trwa myśl o tym wszystkim. Ale dziecko miało żółtą kamizelkę ratunkową, którą mimo ślepoty jakoś wypatrzyłem…

Jak wtedy, gdy człowiek idący na górskim szlaku o krok przede mną, nagle upadł bez słowa i mimo czterdziestominutowej reanimacji nie odzyskał już przytomności. Tam już można się było tylko pomodlić za niego. Potem dowiedziałem się, że miał już zawał wcześniej, ale ukochał góry może nawet bardziej niż ja i nie mógł sobie odmówić jeszcze jednego razu… Spoczywaj w pokoju, mój przewodniku.

Jak wtedy, gdy w rozległej górskiej kotlinie śnieg zlał się z mgłą i białym niebem i zawieszony gdzieś między niebem i ziemią, nie miałem pojęcia gdzie jest góra, gdzie dół, nie mówiąc już o kierunkach świata… A uratowały mnie jedynie odległe głosy, które do mnie jakimś cudem dotarły, a zdawały mi się już głosami z innego świata. One pokierowały mnie z powrotem do świata żywych…

W Camino nie było sytuacji bezpośredniego zagrożenia życia. Nie o to tam chodzi. Była natomiast sytuacja permanentnego, stałego zagrożenia utknięciem gdzieś na szlaku, bez możliwości pójścia dalej, bo bez nóg jakoś się dało iść… A ja zrobiłem instynktownie jedną możliwą w tej sytuacji rzecz: zdałem się  na wolę Pana. Nie walczyłem, nie wpadłem w złość, nie panikowałem. Po prostu robiłem swoje i czekałem na to, co będzie dalej. A Pan podsuwał kolejne rozwiązania, zajmował się mną troskliwie, jak matka swoim dzieciątkiem. I doprowadził mnie do celu, ucząc po drodze tak wiele. Obym nigdy nie zapomniał tego, co otrzymałem…

Gdy słyszę, że nasz Bóg jest niemową, nigdy do nas nie mówi, ogarnia mnie jednocześnie śmiech i współczucie. On mówi cały czas, tylko trzeba odetkać sobie uszy i mieć oczy otwarte, bo nie słowami ludzkimi On mówi (choć czasem i tak!), ale przez wszystko, co nas spotyka na codzień. I to co łatwe i przyjemne, i to co boli i pali żywym ogniem…

Są takie miejsca i czas, gdy Jego mowa jest szczególnie intensywna. Dlaczego wybrał akurat Camino, nie wiem. Nie powiedział mi tego… Ale wierzę, że kiedyś się tego dowiem…

Przeglądając stronę zgadzasz się na użycie plików cookies Możesz w każdej chwili dokonać zmiany ustawień dla plików cookies.

The cookie settings on this website are set to "allow cookies" to give you the best browsing experience possible. If you continue to use this website without changing your cookie settings or you click "Accept" below then you are consenting to this.

Zamknij