„Zbudź się Panie!” To wołanie uczniów z tonącej łodzi powtarza dzisiaj Papież. Ale czy to Pan powinien się zbudzić, czy też raczej powinien to zrobić świat, pogrążony od dawna w mrocznym letargu? Gdy wirus dotarł już na cały świat, zabijając dziesiątki tysięcy, jedyne co mają rządzący do powiedzenia, to że „trzeba wygrać z tym niewidzialnym, bezlitosnym wrogiem, musimy być mocni” czy ewentualnie, z fałszywą troską pochylając się nad milionami, które straciły bądź stracą podstawy utrzymania, obiecują pomoc, która nigdy nie nadejdzie, jak słynny płyn do dezynfekcji z Orlenu, którego nikt nie widział… Albo będzie za mała, albo przyjdzie za późno… Bo nawet najbogatsze państwo nie da rady pomóc wszystkim.
Nie mówię, żeby nie walczyć, żeby poddać się i czekać biernie na koniec. Ale ten koniec kiedyś przyjdzie, jak przychodzi dzień po nocy, a jasne słońce po najstraszniejszej burzy. I wtedy pojawi się pytanie: czego nas to nauczyło? Mnie, ciebie, wszystkich. Czy w ogóle czegoś to nauczyło ludzi, poza doskonalszymi procedurami postępowania w sytuacjach nadzwyczajnych? Albo, obym się mylił, stanie się to pretekstem do ograniczenia praw i wolności człowieka, przynajmniej do poziomu Chin, aby być lepiej przygotowanym na następną rundę.
Bo następna runda przyjdzie, choć nie wiadomo jeszcze kiedy. Nie wiadomo też, czy będzie to ten sam wirus, czy inny. A może nie będzie to wirus. Człowiek ze wszystkich sił stara się zniszczyć swój dom – Ziemię, a niekwestionowany postęp w technice (bo nie w medycynie) przynosi tylko coraz doskonalsze narzędzia zagłady i powstawanie różnych patologii i wynaturzeń.
Ludzie w ogóle nie zastanawiają się, jak kruche jest ich istnienie. Można nawet powiedzieć, że cudem jest to, że jeszcze istnieje życie na Ziemi, tak delikatna i nietrwała jest równowaga ogromniej liczby czynników umożliwiających to życie, z których ustanie tylko jednego spowoduje natychmiastową zagładę.
***
Cierpienie niezrozumiane i nie przyjęte w pokorze wiedzie tylko do ostatecznego upadku, tak pojedynczego człowieka, jak i całych narodów.
Ale nie słychać głosów nawołujących do refleksji, do zatrzymania się w tym bezmyślnym wyścigu do zagłady. Nawołujących do próby zrozumienia, co Bóg chciał przez to powiedzieć – mnie, tobie, innym? Aby nie zmarnować tego cierpienia.
Do każdego skierował osobiste wezwanie. Nie ma tu miejsca na zachowania stadne. Jedno, co można zrobić, to stanąć w ciszy i pokorze i prosić Go: mów Panie, bo sługa Twój słucha. Czekać na Jego głos i zrobić, czego On żąda. Zmienić swoje życie. Nawrócić się!
Aby ocalić siebie i ten świat.