Dziś usłyszałem, że marzeń nie ma co odkładać… Marzenia to coś, czego nie ma i czego nie było, ale być może będzie. Nie są tak realne, jak ten stół. Są dokładnym zaprzeczeniem ideałów i mądrości tego świata. Należą bardziej do świata duchowego. Ale są też i częścią mnie.
W książce „Droga” Cormack Mc Carthy napisał: „Czym się różni to, czego nigdy nie będzie, od tego, czego nigdy nie było?”
Marzenia pomagają przekraczać próg nadziei i przezwyciężają pesymizm autora tego cytatu. Ale muszą one zawierać w sobie przekraczanie samego siebie. Inaczej nie różnią się od planowania, co zrobić dzisiaj na obiad albo jaki film obejrzeć. Dlatego nie zawsze się spełniają.
***
W tym roku parę moich marzeń stało się rzeczywistością. Niektóre z nich nie były nawet do końca uświadomione. Pojawiły się i zrealizowały niepostrzeżenie, jakby bez mojego udziału. Tak było z podróżą do Ziemi Świętej. Pomysł i jego realizacja były zupełnie nieprzemyślane, całkowicie spontaniczne. Co innego z przejściem szlaku Rota Vicentina. Zawsze marzyłem o zwiedzeniu południowej Portugalii, szczególnie jej części nadmorskiej. Myśl o chodzeniu po wulkanach Ekwadoru pojawiła się z kolei niejako przy okazji poznania oferty Backpackers Club, kiedy bliska osoba, wiedziona swoją niezwykłą intuicją, popartą znajomością moich pragnień i możliwości, skierowała moją aktywność na cele bardziej ambitne, niż do tej pory…