Ciekawe jest to zestawienie: tego, co pisałem 22 grudnia 2017 i tego, co dzieje się dzisiaj, nie podczas Camino, w zwyczajnym życiu. Czytam tak sobie tamten tekst i widzę tak wiele podobieństw między obecną sytuacją, gdy Pan przemawia z mocą (a gdy przemawia z mocą, raczej nie jest to “różany ogród”), a tamtym czasem. Zupełnie, jakby czas się cofnął. Ale przejdźmy do konkretów.
Wtedy była to walka z konkretną słabością, walka o każdy następny dzień, momentami niemalże o każdy kilometr. Dzisiaj, w przededniu kolejnego Camino, także każdy kolejny dzień jest próbą. Już wiem (choć medycyna tego nie wie), dlaczego straciłem zupełnie siły i chęć do życia. Choć samo w sobie taka wiedza nie jest lekarstwem, ale odkrywam w tym działanie Boże, a to już jest coś. No i mogę wyciągnąć wnioski…
Nie wiem, co przyniesie kolejny dzień i jestem skłonny po staremu obawiać się go, pogrążać się w paraliżującym lęku. Ale kiedy pomyślę, że nic nie dostanę, co by nie pochodziło od Niego, strach ustępuje, bo wiem że On opiekuje się mną i nigdy mnie nie skrzywdzi. Robię więc swoje, bo mam jeszcze nieco obowiązków związanych z moim powołaniem, a co do rezultatu to zostawiam to Jemu.
Robię swoje, ale robię to już inaczej. Z uwagi na utratę sił, robię wszystko wolniej, bez typowego u mnie pośpiechu i niecierpliwości. I tak sobie współpracujemy, On i ja.
Jestem spokojniejszy, bo wiem że i tak nie zrobię wszystkiego, co bym chciał. Zrobię tyle, ile On mi wyznaczył, bo Jego miara jest właściwa. Na pewno mniej planuję, choć mam swoje marzenia.
I ciekawe, gdy tak sobie wspólnie, niespiesznie zdążamy do celu, zaczynam zauważać wiele rzeczy, których poprzednio nie widziałem, a które ułatwiają życie… Pewne sprawy same się wyjaśniają, inne stają się mniej ważne i uwalniają mnie od swojego ciężaru. Mniej w moim działaniu jest gwałtowności, które tak drażniło niektórych. Coraz mniej rzeczy i ludzi mnie drażni i wyprowadza z równowagi.
Nie boję się już choroby i tego, co ona przyniesie. Jest ona w pewnym sensie darem, jak pisałem w styczniu. Trzeba z niej po prostu skorzystać, a nie boczyć się i obrażać.
Przykładem do naśladowania i wzorem jest dla mnie Tim Eagle, idący obecnie trasą, którą pójdę (jak Bóg da) za 5 dni. Idzie 2 km na godzinę, bo ma chore kolana i każdy krok jest dla niego męką. Ale nie poddaje się i idzie, z uśmiechem na ustach.
To, o czym piszę, nie jest rezygnacją, choć trochę może ją przypominać. Ja nie rezygnuję. Chcę iść na Camino. Chcę jeszcze pracować, żyć normalnie. Może nawet dać jeszcze coś od siebie światu, z którym całe życie walczyłem. Może nawet ktoś, czytając przez przypadek ten tekst, znajdzie coś dla siebie…
Ja tylko robię swoje, najlepiej jak potrafię. A On wykorzysta to najlepiej…
Trafiłam tutaj, bo jestem w sytuacji, która chyba po raz pierwszy w życiu uczy mnie prawdziwego zaufania Bogu. Szukam Go, bo wiem, że bez Niego nie dam rady …”Nie wiem, co przyniesie kolejny dzień i jestem skłonny po staremu obawiać się go, pogrążać się w paraliżującym lęku. Ale kiedy pomyślę, że nic nie dostanę, co by nie pochodziło od Niego, strach ustępuje, bo wiem że On opiekuje się mną i nigdy mnie nie skrzywdzi.” Te słowa z posta są tym co daje mi nadzieję i siłę. Dziękuję za nie 🙂